czwartek, 29 lipca 2021

PETshopping pierwszy na tym blogu

Nie, u mnie nie lepiej. W sumie to chyba nawet gorzej.

Tak, zdaję sobie sprawę, że moje problemy to tak jak puścić bąka w oceanie ale mam za słabą psychikę i brak motywacji do walki. A o co walczę? Tutaj nie można postawić jednoznacznej odpowiedzi. Walczę o spełnienie  i cholerne szczęście. Kurde, to brzmi jak cytat z jakiegoś kiepskiego filmu. Chyba rzeczywiście nie jest ze mną zbyt dobrze. 
W dodatku ostatnio mój ukochany psiak zachorował. Kulała na jedną, tylną łapę. Byliśmy u dwóch wetów i żaden nie potrafił powiedzieć do końca co jej jest. Do tego doszła urojona ciąża oraz grudkowe zapalenie oka. 
Jeden stwierdził iż jest to zwykłe stłuczenie a drugi że słabość mięśni. I czego tu słuchać? Po dwóch tygodniach życia w niepewności co do stanu mojej suni, w lecznicy zjawił się dyrektor, który był na wakacjach. Tak, czy siak byliśmy umówieni na kontrolę co do oka i trafiliśmy na niego. Zbadał przy okazji nogę i powiedział że to PRAWDOPODOBNIE młodzieńcze zapalenie kości. 
Trzymajcie kciuki, żeby wreszcie okazało się o co come on, bo się wykończę. 

Tak czy siak, wpadam aby zaprezentować wam moje nowe Petshopy. Choć nowe to dużo powiedziane, bo weszłam w ich posiadanie już jakiś czas temu i mam też nagrane Petshoppingi ale jakoś nie potrafię wyczuć odpowiedniego momentu aby je wstawić. Ogólnie odwykłam nieco od JUTUBÓF.

O buldogu marzyłam od zawsze ale nigdy nie trafiałam na fajną okazję. Cooper, bo tak go ochrzciłam, kosztował mnie osiem zeta. Kocham psy. Ej, właśnie, przygotujcie się, że dziś będzie sporo psin, bo mam na ich punkcie obsesję. A tak by the way, to wspominałam wam, że interesuję się kynologią? 


Moje marzenie od czasu premiery POWER OF AMBER. Pamiętacie Południcę? Na Wild-dzie była w zestawie z brązowym dogiem którego numerku oczywiście nie pamiętam. Nie ogarniam numerków. Dama którą widzicie powyżej, to Lola, przyszła architekta wnętrz. gdy tylko się pojawiła, dopracowała pokój Brownie i Bridget, które (jeśli wreszcie ruszę dupę) ujrzycie w najnowszym serialu. Och, od kiedy ja go już zapowiadam...

Becia. 
Mam pytanie. Czy ona zawsze ma taką miękką głowę? Bo wiem, że g1 ma ogólnie bardziej taką żylastą, ale ta owieczka to wyjątkowo.


Bernardyna, podobnie jak buldoga, też zawsze pragnęłam. Jest i Gucio. 
Ten kształt od zawsze był w mym serduszku, ale w dalszym ciągu nie mam pojęcia, jaka to rasa kota. Jeśli coś o tym wiecie to czekam na komentarze. Nazwałam ją Chloe.

Mopsik, George. Ostrzegałam, że będzie dużo pieseczków.

Kształt golden Retrievera kręcił mnie od dawna, ale nie jest aż tak popularny więc dopiero teraz nadarzyła się okazja i za piątkę mam mojego Rocky-ego. Oglądaliście kiedyś Łosia-Super-Ktosia? Przypomniałam sobie właśnie jego wiernego przyjaciela, latającą wiewiórkę Rocky. Razem ratowali świat przed Nikczemnym Wodzem i jego wspólnikami. Hehe. Dobre czasy.


Kolejna legendarna postać, bo pan Pik-Pok we własnej osobie.

Jerry, tak nazwałam tego jeża.

Wszystkie powyższe zwierzątka udało mi się kupić za sześć - osiem ziko. Były one prezentem urodzinowym dla mojej siostry, aczkolwiek nasza kolekcja jest wspólna więc właściwie są tak samo moje jak jej. A tak w ogóle to wspominałam wam, że do mojej kolekcji śmiem zaliczać tylko g1 i g2? Nie wiem, ale gdy widzę na półce wszystkie pięć generacji razem to jakoś mi to nie pasuje. 
Ach, dobra może źle to ujęłam. Dzielę wszystkie Petki na dwie grupy, tak że finalnie mieszkają w dwóch miastach, tak to ujmę. 

Dobra, połowa sukcesu za nami bo pokazałam wam już wszystkie ostatnio zakupione przeze mnie figurki, więc teraz przejdźmy jeszcze do tych starszych, o których nie wspominałam.

Pierwszą z nich jest Shorthairka, nabyta około dwa miesiące temu. Nie pisałam nic o niej, bo chciałam najpierw wrzucić film z Petshoppingu na kanał, ale jakoś nie mam teraz na to nerwów więc zdecydowałam że najpierw zaprezentuje ją tu.



Przyznam się wam szczerze, że za popami nie przepadam a jeszcze do niedawna szczególnie znienawidzonym przeze mnie kształtem były shorty właśnie. Nie mam pojęcia jak to się stało, ale w magiczny sposób, po obejrzeniu z koleżanką serialu którego nazwy klasycznie nie pamiętam, zaakceptowałam je. W sumie tej shorthairki (ma na imię Erica) też jakoś nie poszukiwałam, ale na Vinted skądś nie przyplątała za 20 zł. Któżby nie wziął, to przecież niezła cena jak na nią. Do tej pory właściwie, jeśli chodzi o kształy pop-ów to chyba najmniej mi się podoba. Spaniele górą, oczywiście!!!


Tę ślicznotkę zaś, dostałyśmy niedawno od kuzynki. A w zasadzie to od ciotki, bo ta pierwsza nie przyjeżdża już zbyt regularnie na moje zadupie od jakoś dwóch lat. Szkoda, bo byłaby jedyną miłą perspektywą na tych beznadziejnych wakacjach. 
Tak czy siak, ciocia znalazła ją w garażu jako eksponat ze starej kolekcji swojej córki. Liczę na więcej takich eksponatów, bo coś wspominała że będzie robić porządki. 

Nazwałyśmy ją Lucy. 

Tak wiem, że jeszcze muszę porobić fotki wszystkim moim zwierzakom i uzupełnić wreszcie zakładkę "mieszkańcy", ale to jednak dużo roboty, tak że może mi to jeszcze zająć chwilę. 
No i myślę że na dziś to już koniec.
Życzę wam, abyście byli spełnieni, a sobie, aby sierpień był ciekawszy niż ten cały beznamiętny lipiec.

sobota, 3 lipca 2021

Leisure center, insekty i są wakacje

Nie wiem, do prawdy, jak się z wami przywitać, więc może sobie odpuszczę? Nie lubię się witać za pomocą słowa: Hej, ani Cześć, a żaden adekwatny do tej sytuacji żarcik, jakoś mi do sytuacji nie pasuje... Może to dlatego, że nie jestem we wspaniałym nastroju.

No właśnie... wiecie, że podobno zaczęły się wakacje?

Pozwólcie, że post ten, zostanie uzupełniony zdjęciami sprzed dwóch miesięcy, kiedy to pokazywały się pierwsze kwiaty. Planowałam te fotki wstawić ale jakoś nie było okazji... A w ogóle to poniekąd jakoś nie chciałam się wam zwierzać, ale jak już coś tam zaczęłam pisać to tak wyszło. 
Jeszcze trochę o tych zdjęciach: otóż, jest to dosyć krótka sesja z Weczką, Ślimaczkiem i Krysią. Taka letnio-wiosenna powiedzmy.

Ostatnie dni w szkole były dla mnie rajem na ziemi. Nie będę tu zgrywać jakiegoś twardziela, czy jakkolwiek można to nazwać, więc przyznam się iż chodziłam do końca, bo w pewnym sensie był to dla mnie taki leisure center. Nie przesadzam, na prawdę bawiłam się tam wyśmienicie, bo było cholernie mało osób, a te najbardziej toksyczne chodziły oczywiście na wagary, chociaż w sumie nie wiem czy można to nazwać wagarami skoro połowy szkoły i tak nie ma. Na każdej praktycznie lekcji (po za matmą, ale tą lubię) wychodziliśmy na pole, lub graliśmy w mafię. W końcu ta gra stała się ikoną naszej klasy hahahah.

Oprócz tego zintegrowałam się o wiele bardziej z całością, starałam się znaleźć coś dobrego w ludziach których nie lubiłam i na prawdę mi to wyszło. Czułam, że jestem częścią tej szkoły. 
Potem było pożegnanie klas ósmych, bardzo przykre doświadczenie. Nagle zdałam sobie sprawę, że wszystko co w tej szkole najlepsze dla mnie już minęło. Pamiętam ten ideał hierarchi, kiedy to byłam w piątej klasie i po placówce plątały się zupełnie inni ludzie. Ósma klasa którą w tym roku żegnaliśmy, była klasą szóstą. Potem odeszli, tamci, i jeszcze inni... A na koniec okazało się, że jestem już praktycznie najstarszym rocznikiem.



Gdy wyszłam ze szkoły w to nieszczęsne zakończenie roku, było mi jakoś niemrawo. Potem zorientowałam się, że są wakacje...
Ach, wakacje! Jakże wyczekiwany czas, czyż nie? Wakacje na osiedlu. To jest coś. Te wszystkie dzieciaki, zabawy w podchody, plątanie się wieczorem po skateparku czy placu zabaw, choćby. Wakacje były dla mnie zawsze czymś wspaniałym, nawet, jeśli siedziałam na dupie w moim mieście i nigdzie na wakacje nie jechaliśmy. 



Tylko, że w tym roku jest i będzie inaczej.

Nie wiem czy wam wspominałam, ale w połowie ubiegłych wakacji się przeprowadziłam. Niedaleko, bo do wsi w pobliżu miasteczka ale jednak nie mam już tego wszystkiego pod nosem. Po za tym, dość dziwnie o tym pisać, ale (to też było jeszcze w tamtym roku) doszło mi rodzeństwa. To był szok, na serio. Istniało założenie iż gdy tylko się przeprowadzimy, wszystko będzie jakieś prostsze, bo w bloku mieszkaliśmy z babcią i by the way. Ale wyszło jak, wyszło. 
Jeszcze długo, długo nie chciałam się przyznać do tego przed samą sobą, ale, tak, brakuje mi innych ludzi. A raczej dzieciaków i tego takiego, innego środowiska, nie wiem jak to ująć.


No bo wokół mnie niby nie brakuje istot żywych, ale jednak tych rówieśników brakuje. Po za tym, tak czy siak, nikogo tu nie znam, bo chodzę do szkoły ( jak się domyślacie ) tam, gdzie wcześniej. 
Doszło do tego, że MUSIAŁAM się zacząć zadawać z osobami dorosłymi.

W domu na przeciwko mieszka pewna dwulatka. Gdy moja siostra zaczęła się z nią troszku, cosik tam bawić, to jakoś wyszło, że zaczęłam rozmawiać z jej mamą. Gdy po kilku dniach dalej nazywałam ją "panią", to się wkurzyła i powiedziała, że ona nie jest aż tak stara a potem kazała mówić sobie po imieniu. I tak tego nie robię, bo jakoś mi tak głupio...


Chciałam wam po prostu powiedzieć, że totalnie, totalnie, nie czuję tych całych WAKACJI.

Przepraszam, że wam tak tym zawracam głowę, ale nie mam się zbyt komu zwierzyć. Może i przesadzam, i może i się użalam, i może to wszystko co piszę, jest bez sensu, lecz ja musiałam. To wszystko, dzieje się tak szybko! Wszystko aż za szybko. Przemijamy, bezpowrotnie...

I te wspomnienia... 

Muszę naprawdę się wziąć w garść, i przestać się tak wszystkim przejmować, bo będzie ze mną źle. Ach, ta moja wrażliwość, na prawdę boli.









Zwróćcie czasem uwagę na niebo. Jest magiczne.





To ja:

Moje zdjęcie
Jestem, czy tylko mi się zdaje?

To też jest wyborne, i inni polecają:

Znalazłam ją pod jesieni płaszczem

Gdy miałam lat 5, mieszkałam w lesie komunistycznych bloków. Pewnego dnia, gdy za oknami już dawno zimny deszcz stał się codziennością, a zg...

Ogólnie to najchętniej czytacie te notki: